„Jest jeszcze dziewiętnasty kwietnia. Strzelają. Ubrałeś się. Ten chłopak z aryjskiej strony mówi o córce. Co dalej? — Poszliśmy rozejrzeć się po okolicy. Na podwórzu zobaczyliśmy kilku Niemców. Właściwie należało ich zabić, ale nie mieliśmy jeszcze wprawy w zabijaniu, poza tym trochę myśmy się bali — i nie zabiliśmy. Po trzech godzinach strzały umilkły. Zrobiło się cicho. Nasz teren to było tak zwane getto fabryki szczotek — Franciszkańska, Świętojerska, Bonifraterska. Brama fabryczna była zaminowana. 3 Kiedy następnego dnia podeszli Niemcy, włączyliśmy wtyczkę, chyba że stu ich się rozkwasiło, zresztą nie pamiętam dokładnie, musisz to gdzieś sprawdzić. W ogóle coraz mniej rzeczy już pamiętam. O każdym z moich chorych potrafiłbym ci opowiedzieć dziesięć razy więcej. Po wybuchu miny zaczęli nas zdobywać tyralierą. Bardzo nam się to podobało. My — w czterdziestu, ich stu, cała kolumna, w szyku bojowym, skradają się, widać, że traktują nas poważnie. Przed wieczorem wysłali trzech z opuszczonymi automatami i białą kokardą. Wołali, żeby zawiesić broń, to nas odeślą do specjalnego obozu. Myśmy ich ostrzelali — w raportach Stroopa znalazłem potem tę scenę: oni, parlamentariusze, z białą chorągwią, a my, bandyci, otwieramy ogień. Zresztą nie trafiliśmy ich, ale to nieważne. — Jak to — nieważne? — Ważne było przecież, że się strzela. To trzeba było pokazać. Nie Niemcom. Oni to potrafili lepiej. Temu innemu światu, który nie był niemieckim światem, musieliśmy pokazać. Ludzie zawsze uważali, że strzelanie jest największym bohaterstwem. No to żeśmy strzelali….”
 
Wspomnienia Marka Edelmana opublikowane w książce Hanny Krall „Zdążyć przed Panem Bogiem”. Dziś 80 rocznica Powstania w Gettcie Warszawskim. Pamiętamy.